Recenzja filmu

Kolejne 365 dni (2022)
Barbara Białowąs
Tomasz Mandes
Anna-Maria Sieklucka
Michele Morrone

365 dni udręki

Twórcy "Kolejnych 365 dni" nie potrafią sprostać miłosnemu konfliktowi wewnętrznemu, na który skazali Bogu ducha winną Laurę. Podjęcie decyzji za bohaterkę okazuje się za trudne,
W pierwszej części trylogii "365 dni" zuchwały Massimo (Michele Morrone) stawia uprowadzonej Laurze (Anna-Maria Sieklucka) ultimatum: kobieta dostaje 365 dni, by go zapragnąć. Jak się okaże, wystarczy jej niecały rok, by zakochać się nie w jednym gangsterze, ale w dwóch, wziąć ślub, zażądać rozwodu, zamarzyć o miłosnym trójkącie i przeżyć egzystencjalny kryzys. Życie Laury jest intensywne, jednak nie tak jak poczucie żenady i wstydu, którego doświadczyłam podczas seansu "Kolejnych 365 dni". A to wszystko z powodu najbardziej kreatywnej autorki książek w Polsce, która postanowiła zekranizować dalszą część swoich najskrytszych seksualnych fantazji. Nawet jeśli uznamy, że "365 dni" może dołączyć do grona filmów najlepszych z najgorszych, antyarcydzieł na miarę "The Room", to zamknięcie trylogii w postaci "Kolejnych 365 dni" nie ma na to choćby najmniejszej szansy.


Od kwietniowej premiery "365 dni: Ten dzień" w życiu Don Massimo i Laury wiele się zmieniło. Po niecałym roku związku i dziesiątkach seksualnych akrobacji para przeżywa potężny kryzys. By wskrzesić dawny ogień, Laura goni męża po domu bez bielizny, nie zważając na jego biznesowe spotkania. Im więcej jednak seksu, tym gorzej się między nimi układa. Oboje prześladują demony przeszłości, a w zasadzie jeden: przystojny i gorący Nacho (Simone Susina), z którym Laura spędziła błogi weekend na wyspie. Nikt z bohaterów ani twórców nie wpada jednak na pomysł, by małżonkowie kulturalnie wyjaśnili sobie swoje żale – bardzo możliwe, że jedna trzeźwa rozmowa zażegnałaby konflikt. Zamiast tego mamy pijackie awantury Massimo i sypialnianą kłótnię, którą mężczyzna wszczyna między nogami Laury. Para emocjonalnie coraz bardziej się od siebie oddala. Podczas gdy Laura wpada w wir pracy i udaje, że zna się na projektowaniu ubrań, Massimo poświęca wolny czas na wciąganie kokainy i klubowe orgie. Tak mijają dni we włoskiej posiadłości państwa Torricellich.

Co zaskakujące, "Kolejne 365 dni" skupia się bardziej na kobiecej przyjaźni niż na erotycznej karuzeli życia miłosnego Laury. Gdybym miała wskazać chociaż jedną zaletę najnowszej ekranizacji książki Blanki Lipińskiej, byłaby to urzekająca w swej prostocie i prowincjonalności Olga, w którą z dużą dozą improwizacji i humoru wcieliła się Magda Lamparska. Mimo że w licznych scenach, w których przyjaciółki plotkują, upijają się i imprezują, łatwiej wyczuć zażenowanie niż zamierzone girl power, to nadal są on zdecydowanie lepsze od kolejnych snów erotycznych Laury o Nacho lub szczenięcych oczu Massimo, który na każdym kroku odgrywa rolę nieszczęśliwego bachora. Olga, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało, wytyka Laurze jej naiwność i skłonność do zakochiwania się w pierwszym lepszym mężczyźnie, poucza ją i sprowadza na ziemię. Czyli robi wszystko, co reżyserzy – Barbara Białowąs i Tomasz Mandes – powinni zrobić względem autorki oryginału, Blanki Lipińskiej. Olga, mimo przerysowania i nadmiernej skłonności do alkoholu, przynajmniej wyróżnia się temperamentem, czego nie można powiedzieć o głównej protagonistce netfliksowej serii – Laurze. 


Kolejny raz twórcy bombardują też widzów popową muzyką i efekciarskimi ujęciami z drona, czyniąc z filmu pstrokaty i kiczowaty teledysk. Każdą scenę, w której bohaterowie mogliby po prostu porozmawiać, Białowąs i Mandes zamieniają w letnią składankę gorących hitów z kanału Eska TV. Płytka jak brodzik łazienkowy wyobraźnia twórców funduje nam naciągane narracyjnie semipornograficzne sceny seksu Massimo i Laury, gdzie podczas jednej z nich w tle aż 17 razy wybrzmiewa refren melodramatycznej piosenki "Pray" w wykonaniu EMO. Jednak jedyne, o co można się tu modlić, to aby nie powstała czwarta część. Innym przykładem równie dobrze ilustrującym, jak twórcy scenariusza – również Lipińska i Mandes – sabotują własny film, jest poziom dialogów. Prezentuje się on mniej więcej tak: "Bomba do śniadania to średni pomysł" – poucza pijącą wino Laurę jej warszawska przyjaciółka Olga. "No ja pierdolę" – kwituje Laura. Nic dodać, nic ująć.

"Pamiętaj, kobieta, która żyje wyłącznie dla mężczyzny, wiecznie będzie nieszczęśliwa" – prawi przy schabowym matka Laury. Szkoda, że nikt nie powiedział tego 30-letniej bohaterce, zanim stała się klasycznym przypadkiem syndromu sztokholmskiego. Z pozoru feministyczna mamina złota myśl staje się tutaj pustym frazesem, ponieważ dla Laury jedynym życiowym celem jest kochać i być kochaną, i to najlepiej przez włoskiego mafiozo. W oparach miłosnego trójkąta kobieta nie potrafi zdecydować, co tak naprawdę czuje – a my nie potrafimy zrozumieć, co mężczyźni widzą w Laurze i dlaczego seria "365 dni" ma tak wysoką oglądalność. Twórcy "Kolejnych 365 dni" nie potrafią sprostać miłosnemu konfliktowi wewnętrznemu, na który skazali Bogu ducha winną Laurę. Podjęcie decyzji za bohaterkę okazuje się za trudne, dlatego Białowąs i Mandes serwują nam trzeci z rzędu sen erotyczny kobiety, w którym marzenia magicznie się spełniają, a miłość zwycięża wszystko. Niestety, jakkolwiek mocno byśmy tego chcieli, seria "365 dni" nie jest niewinną fantazją czy nawet nieudanym żartem, ale antykobiecym koszmarem, który urzeczywistnił się na naszych oczach. Po raz trzeci. 
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones